sobota, 10 października 2015

Rozdział V





Po sytuacji w łazience, Miki zaprowadził mnie niechętnie na lekcje. Oznajmił, że jak jeszcze raz opuszczę chociaż jedną, bez ważnego powodu, będzie mnie zaprowadzał do sal i pilnował czy w nich siedzę. Ale jakby nie patrzeć, on też ostatnio opuszczał zajęcia. W głównej mierze przez mnie. Jak zwykle sprowadzam same problemy. Chociaż ja mu wcale nie kazałem za sobą biegać. Sam z siebie to robi. I to jest dowód, że jest z nim coś nie tak. Komu normalnemu tak bardzo zależy na osobie, którą zna od kilku dni?! To znaczy... Ja się nie liczę, bo nie jestem normalny. Lekcje mijały mi strasznie wolno, niektóre miałem z tym kolesiem Ethanem, ale on jakbym mnie unikał. Ciekawe czemu... No nieważne. Po lekcjach szybko pobiegłem do swojego pokoju i zamknąłem się z głośnym trzaśnięciem. Ściągnąłem bandaż i spojrzałem na dwie rany. A jednak na coś się przydały. Teraz siedzę w stołówce i rozglądam się za ciemną czupryną, ale nigdzie nie mogę jej dostrzec. Jadłem dość wolno, mając cichą nadzieje, że się zjawi. Bezskutecznie. Siedziałem tam 30 minut na nic! Nie było go! Może powiedział to wszystko, żebym nic sobie nie zrobił? Kurwa, znowu dałem się nabrać. Wyszedłem szybkim krokiem ze stołówki, kierując się w stronę mojego pokoju. Prawie biegnąc, dotarłem na drugie piętro i wtedy go zobaczyłem. Właśnie wychodził ze swojego pokoju. Szedłem dalej nie zwracając na niego uwagi. Zawołał mnie, lecz zignorowałem to i zacząłem szukać klucza do pokoju, jednak mi w tym przeszkodził. Obrócił mnie w swoją stronę. 

- Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? - spytał niepewnie.

- Ale o co ci chodzi?  - spytałem, dbając o to, by w moim głosie dało się wyczuć obojętność.

- Zupełnie mnie przed chwilą zignorowałeś... Czy znowu zrobiłem coś źle? - jego głos przepełniał smutek. Jedno spojrzenie w jego oczy i moja bezsensowna złość odeszła w niepamięć. Było w nich tyle troski i smutku, że nie mogłem być na niego zły. 

- Nie zrobiłeś niczego źle. Ja, po prostu... Gdzie byłeś na kolacji? - posłałem mu ciepły uśmiech.

 - Musiałem odrobić lekcje, żeby mieć wolny weekend. Wiesz, teraz możemy go spędzić razem..- To drugie zdanie wyszeptał, tak cichutko, że ledwo je usłyszałem. 

 - Jejku... Nie wiedziałem, przepraszam cię za moje zachowanie. - nie wiele myśląc, szybko objąłem go w talii i mocno się w niego wtuliłem. Miki niemal od razu odwzajemnił uścisk, wtulając twarz w moje włosy. Trwaliśmy tak przytuleni nie wiadomo ile, w zupełnej ciszy. O dziwo, mi to wystarczyło. Byle ten chłopak był gdzieś blisko. Tylko tyle mi potrzeba, poczuć ciepło jego ciała. Nagle ktoś, kogo raczej nie polubię, przerwał tą miłą chwile. 

 - No proszę, proszę... Miki i Alex... 

- Kurwa. - zaklął pod nosem Michael

- Wyrażaj się kochaniutki. - powiedział Ethan


- Idź sobie i nie nazywaj mnie kochaniutki, bo ci przywalę.

- Ooo jak groźnie, lubię to.

Alex odsunął się od Micheala, który nie był tym faktem zbyt zadowolony.

- Odwal się od nas, co? - siliłem się na spokojny i miły głos.

- Od W A S? To wy już razem jesteście? Szybko się pocieszyłeś po ostatnim. Jak zwykle. Ile dni po naszym zerwaniu sobie kogoś znalazłeś? Pięć? Może sześć...

- To wy byliście razem...? - wydukałem

- Nie powiedziałeś mu? Wiesz ty co... Byliśmy razem ponad pół roku, a potem dowiedzieliśmy się o sobie... pewnych rzeczy i się skończyło. Przykre.

- Nie powiedziałem, bo próbuje o tym zapomnieć. - mruknął Miki i się lekko się do mnie zbliżył.

- Ethan weź stąd idź.

- Bo co, młody?

- Bo nie mam ochoty cię widzieć. Wypierdalaj.

- Dobra, dobra, bo jeszcze mnie uderzysz czy coś. - powiedział kpiąco i odszedł powolnym krokiem.

Niezręczna cisza, między mną i Michaelem trwała, dopóki on się nie odezwał.

- Alex jesteś na mnie zły?

Zły? Mam powód? W sumie nie jesteśmy razem, ani nic, więc nie musiał mi mówić o swoich byłych... Jednak coś mnie zabolało w środku, kiedy się o tym dowiedziałem. Może dlatego, że mi się spodobał i jestem zazdrosny... Kurde, co się ze mną ostatnio dzieje?!

- Nie. - uśmiechnąłem się słabo.

- Uff... To dobrze. Przepraszam za tego idiotę. - Miki zbliżył się do mnie.

- Wiesz co? Ja już chyba pójdę. Jestem zmęczony. Pogadamy jutro, dobrze?

Na jego twarzy można było wyczytać smutek, ukryty pod sztucznym uśmiechem.

- Dobrze, to do jutra, Alex. - Po tych słowach wszedłem do mojego pokoju, zostawiając Michaela samego.


***
- Aaaaaaa! - Obudziłem się z krzykiem, ze snu wyrwał mnie grzmot. Jezus Maria, burza już jest blisko. Nerwowym ruchem chwyciłem telefon i sprawdziłem godzinę. Na wyświetlaczu widniała 1:45. Podniosłem się do siadu, kiedy usłyszałem kolejny grzmot, tym razem głośniejszy. Szybko wyskoczyłem z łóżka i nie zważając, że mam na sobie tylko bokserki, założyłem na siebie bluzę. Kolejny grzmot, upadłem na ziemie, mój oddech przyspieszył. Kurde zaczyna się. Starałem się z całych sił uspokoić oddech, ale z każdą błyskawicą było coraz gorzej. Przez okno zauważyłem, że piorun trafił drzewo niedaleko mojego okna. Wielkie gałęzie zaczęły spadać na ziemie z wielkim hukiem. Tego już za wiele. Na roztrzęsionych nogach wstałem, lekko się chwiejąc i podszedłem do drzwi. Kiedy miałem już otwierać drzwi, wielka gałąź uderzyła w moje okno. Podskoczyłem wystraszony i szybko otworzyłem drzwi. Cały w nerwach wypadłem na korytarz, ścierając kilka nieproszonych łez, które zawitały na moich policzkach. Mój oddech stawał się coraz bardziej urywany. Co ja mam teraz zrobić?! Jak mam się uspokoić? Nie dam rady sam! Michael! Nerwowym krokiem podszedłem do pokoju naprzeciwko i zapukałem. Nic się nie stało, więc zapukałem ponownie. Minęła chwila i drzwi się uchyliły, ukazując zaspanego Michaela w piżamie. Chłopak spojrzał na mnie zza zmrużonych powiek.

- Alex? Co ty tu robisz o tej godzinie?

Nie odpowiedziałem. Rozpłakałem się i nie zważając na nic, mocno się do niego przytuliłem...