piątek, 18 grudnia 2015

(Spóźniony) Mikołajkowy shot!

Witam wszystkich na moim wspaniałym blogu, a nie czekaj..on nie jest wspaniały, kurde..to jeszcze raz! Witam wszystkich, którzy tu zaglądają! Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam... Nie dobra ja... Poprawię się, obiecuję. Ale coś dla was mam, może to nie rozdział, ale świąteczny one shot, więc nie jest tak źle, prawda? Jakoś podczas tej przerwy postaram się wstawić kilka postów nieszczególnie związanych z głównym opowiadaniem, ale myślę, że przypadną wam do gustu. A tego uznajmy za spóźniony prezent na mikołajki, co wy na to? Ja jestem za. *Michael biją ją po głowię* Jeszcze raz przepraszam. Ps. Mam do was taką małą prośbę. Jak przeczytałeś to skomentuj, chciałabym wiedzieć czy ktokolwiek to czyta .-.


Właśnie wszedłem do domu zawalony zakupami i uderzyła mnie świąteczna fala. To było dosłownie wszędzie! Rozejrzałem się niepewnie po salonie. Na kanapę rzucono pełno kiczowatych poduszek i przytulanek, a na stoliku pełno było jakiś małych figurek i innych pierdół, to samo nad kominkiem i na regałach z książkami. Wszedłem głębiej do pomieszczenia, obracając się by obejrzeć resztę salonu. No nie wierzę… Na oknach pełno rysunków ze sztucznego śniegu i przywieszek na ścianach. Spojrzałem do góry, żeby się przyjrzeć co takiego jest na suficie, pełno jemioły, hmmm...w ogóle mnie to nie dziwi. Mały zbok. Obejrzawszy cały salon ruszyłem w stronę kuchni, z której nawiasem mówiąc dobiegała dość głośna muzyka, ale i tak głośniejszy był mężczyzna w niej. Oparłem się o framugę i spojrzałem na robiącego ciasto Alexandra, który właśnie śpiewał na całe gardło "" i lekko kręcił biodrami. Zaśmiałem się cicho, kładąc zakupy na blacie i przytuliłem go od tyłu. Alex podskoczył zaskoczony i zamachnął się wałkiem do ciasta, na szczęście uniknąłem ciosu.

- Uważaj! Chcesz mnie zabić tym wałkiem? Co ja ci zrobiłem? - Zrobiłem pokrzywdzoną minę.
- Było mnie nie straszyć. - Ściszył muzykę. - Kupiłeś wszystko?


Spojrzałem na niego wyczekująco, Alex tylko westchnął i pocałował mnie policzek. Tak lepiej.

- No. Kupiłem wszystko, oprócz pomarańczowego lukru, bo nie było.  - Uśmiechnął się do mnie słodko i nareszcie pocałował w usta.

Tak, uwielbiam jak mnie całuje. Teraz smakował masą piernikową. Chwyciłem go w pasie i przyciągnąłem bliżej, przylgnął do mnie całym ciałem i delikatnie uchylił wargi, wsunąłem język pomiędzy nie i tak oto straciliśmy około dziesięciu minut.

- Czemu nasz salon i z tego co widzę kuchnia też wyglądają jak dom świętego Mikołaja? - Zapytałem, ściągając kurtkę o której kompletnie zapomniałem przez to wszystko. Mężczyzna na mnie spojrzał i szeroko się uśmiechnął.

- A czemu nie miałby tak wyglądać? Ja tam kocham święta!

- Ale...nie uważasz, że to trochę przesada? Nawet moja matka nie robi takiego przepychu. - Alexander spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.


- Ja nie jestem twoją matką. Jak ci nie pasuje to wyjdź.

Spojrzałem na niego nieco zaskoczony, o co on się tak obrażał?


- Kochanie, nie o to mi chodziło. Nie denerwuj się. - Spróbowałem podejść, ale on się odsunął.
Westchnąłem nie zadowolony z takiego obrotu sprawy i poszedłem odłożyć kurtkę.

*2 godziny później*
Ponownie wszedłem do domu, ale tym razem z wielkim prezentem i rogami renifera na głowie. Z przepraszającym uśmiechem wszedłem do kuchni, ale nikogo tam nie było. Wbiegłem po schodach do góry, w sypialni pusto, w łazience też. Nigdzie go nie ma... Ogród! Zbiegłem szybciutko na dół, prawie zabijając się po drodze o tego cholernego kota. Wypadłem na dwór i zobaczyłem go. Siedział na ośnieżonej ławce z podkulonymi nogami i brodą opartą na kolanach. Oczywiście bez kurtki, bo po co kurtka jak pada śnieg i jest okropnie zimno. Westchnąłem i podszedłem do Alexa.

- Ali?

- Idź sobie... - Powiedział cicho, nie podnosząc głowy.

- Kochanie, przepraszam. Ja nie chciałem cię zdenerwować. - Uklęknąłem przy nim. - Dom wygląda ślicznie. Chodź do środka. Proszę.  

- Nie chcę. Tobie się nie podoba ten wystrój. A nasze pierwsze święta w nowym domu miały być idealne!

- I są. Jesteśmy razem, mamy cały dom dla siebie i kota. Wszystko jest świetnie.

- Naprawdę? - Podniósł delikatnie głowę i na mnie spojrzał szklistymi oczami.

- Naprawdę. A teraz trzymaj, kupiłem ci dodatkowy prezent. - Podałem mu ładnie zapakowaną paczkę.

- Mogę później otworzyć? Nie chce, żeby zmókł przez śnieg.

- Otwórz kiedy tylko chcesz, ale chodźmy to środka, bo cały drżysz z zimna. - Podałem mu dłoń. Ujął ją zmarzniętymi rączkami i wstał z paczką w drugiej ręce.
Już mieliśmy wchodzić do środka, kiedy Ali się zatrzymał.

- Hm? - Spojrzałem na niego pytająco. On tylko wzruszył ramionami i pokazał do góry. Jemioła. No tak. Uśmiechnąłem się i mocno objąłem zmarznięte ciałko i zbliżyłem usta do jego ust.
- Kocham cię, Ali. - szepnąłem
- Ja ciebie też, reniferku. - zaśmiał się cichutko i pokonał tą małą odległość, łącząc nasze usta.

***

 Otworzyłem zdziwiony oczy i spojrzałem na sufit...To był sen! Tylko sen... Westchnąłem, przecierając delikatnie oczy. Leniwym ruchem sięgnąłem po telefon i spojrzałem na godzinę, 4:47. Zastanowiłem się chwile czy napisać do Alexa, hmmm… Napiszę, może nie śpij.

Miki “Śpisz? Miałem mega dziwny sen…”

*po 7 minutach*
Alex  “Nie śpię. Jaki sen? Ze mną sen? O czym był? Opowiesz?”

Opowiedziałem mu cały sen, dłuższą chwilę nic nie odpisywał.

Alex “Wow…To słodkie.”

Miki “Może trochę. Od kiedy się obudziłem w głowie mam jedną myśl...”


Alex “Jaką?”


Miki “Czy ten sen kiedyś się spełni…”

Alex  “Może się spełni… ♥”
Uśmiechnąłem się pod nosem i odpisałem.



KONIEC 

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział VI







Michael odsunął mnie od siebie po chwili i spojrzał na moją twarz.
- Co się stało?
Nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie. *GRZMOT* Okurwa! Podskoczyłem i znowu przylgnąłem do Mikiego.
- Alex co ci jest? - Objął mnie w tali i wciągnął do pokoju. - Odpowiedz mi.
Wziąłem głęboki oddech i lekko się odsunąłem. - Bje se brzy... - wymamrotałem niewyraźnie.
- Co?
- Bo-oje się bu-urzy...
Michael puścił mnie i poszedł zamknąć drzwi, kiedy trzasnął kolejny piorun. Krzyknąłem kuląc się na krześle, do tego wyszedł mi rumieniec z zażenowania...
- Alex spokojnie. Będzie dobrze, jestem tu, nie ma się czego bać. Spójrz na mnie. - Spojrzałem w jego cudne oczy. - Nie bój się. - Michael ukucnął przy krześle i uspokajająco jeździł po mojej ręce. - Już jest okej.
Faktycznie mnie to trochę uspokoiło. Zwróciłem głowę ku niemu i niemal się uśmiechnąłem, klęczał przy mnie, trzymając mnie za rękę i cichutko uspokajał. Był cudowny.
- Mi-iki..
- Tak?
- Przepra-aszam, że-e cię obudziłem w no-ocy...
- Nie przepraszaj... Strasznie drżysz. Wstaniesz? 
- Nie-e dam ra-ady...


Miki wstał, po czym wziął mnie na ręce. Automatycznie chwyciłem go za szyje, wtulając twarz w ciepłą, umięśnioną pierś. Wziąłem głęboki oddech, kiedy położył mnie na łóżku i usiadł obok.
- Potrzebujesz czegoś?
Spojrzałem na niego i słabo się uśmiechnąłem, po czym pokręciłem głową. Przybliżyłem się do niego, kiedy tym razem o wiele cichszy piorun, trzasnął. Krzyknąłem i skuliłem się na łóżku Michaela, kiedy poczułem coś na udzie podskoczyłem i odwróciłem głowę, patrząc na udo. Miki położył na nim swoją dłoń. Położyłem się na poduszce, uspokajając oddech.

- Ekhem... Alex, bo ja no...mogę się położyć obok ciebie? - zauważyłem, że jego ręce drżą, leciutko pokiwałem głową, co miało znaczyć "tak" i schowałem twarz w jedną z poduszek. Poczułem, że Michael kładzie się obok mnie. Niewiele myśląc wtuliłem się w niego. - Alex...lepiej ci już? - Ta-ak, przytu-ulisz?

- Tak. - objął mnie ramieniem. - Spróbuj zasnąć, burza już minęła. Będę przy tobie cały czas.

sobota, 10 października 2015

Rozdział V





Po sytuacji w łazience, Miki zaprowadził mnie niechętnie na lekcje. Oznajmił, że jak jeszcze raz opuszczę chociaż jedną, bez ważnego powodu, będzie mnie zaprowadzał do sal i pilnował czy w nich siedzę. Ale jakby nie patrzeć, on też ostatnio opuszczał zajęcia. W głównej mierze przez mnie. Jak zwykle sprowadzam same problemy. Chociaż ja mu wcale nie kazałem za sobą biegać. Sam z siebie to robi. I to jest dowód, że jest z nim coś nie tak. Komu normalnemu tak bardzo zależy na osobie, którą zna od kilku dni?! To znaczy... Ja się nie liczę, bo nie jestem normalny. Lekcje mijały mi strasznie wolno, niektóre miałem z tym kolesiem Ethanem, ale on jakbym mnie unikał. Ciekawe czemu... No nieważne. Po lekcjach szybko pobiegłem do swojego pokoju i zamknąłem się z głośnym trzaśnięciem. Ściągnąłem bandaż i spojrzałem na dwie rany. A jednak na coś się przydały. Teraz siedzę w stołówce i rozglądam się za ciemną czupryną, ale nigdzie nie mogę jej dostrzec. Jadłem dość wolno, mając cichą nadzieje, że się zjawi. Bezskutecznie. Siedziałem tam 30 minut na nic! Nie było go! Może powiedział to wszystko, żebym nic sobie nie zrobił? Kurwa, znowu dałem się nabrać. Wyszedłem szybkim krokiem ze stołówki, kierując się w stronę mojego pokoju. Prawie biegnąc, dotarłem na drugie piętro i wtedy go zobaczyłem. Właśnie wychodził ze swojego pokoju. Szedłem dalej nie zwracając na niego uwagi. Zawołał mnie, lecz zignorowałem to i zacząłem szukać klucza do pokoju, jednak mi w tym przeszkodził. Obrócił mnie w swoją stronę. 

- Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? - spytał niepewnie.

- Ale o co ci chodzi?  - spytałem, dbając o to, by w moim głosie dało się wyczuć obojętność.

- Zupełnie mnie przed chwilą zignorowałeś... Czy znowu zrobiłem coś źle? - jego głos przepełniał smutek. Jedno spojrzenie w jego oczy i moja bezsensowna złość odeszła w niepamięć. Było w nich tyle troski i smutku, że nie mogłem być na niego zły. 

- Nie zrobiłeś niczego źle. Ja, po prostu... Gdzie byłeś na kolacji? - posłałem mu ciepły uśmiech.

 - Musiałem odrobić lekcje, żeby mieć wolny weekend. Wiesz, teraz możemy go spędzić razem..- To drugie zdanie wyszeptał, tak cichutko, że ledwo je usłyszałem. 

 - Jejku... Nie wiedziałem, przepraszam cię za moje zachowanie. - nie wiele myśląc, szybko objąłem go w talii i mocno się w niego wtuliłem. Miki niemal od razu odwzajemnił uścisk, wtulając twarz w moje włosy. Trwaliśmy tak przytuleni nie wiadomo ile, w zupełnej ciszy. O dziwo, mi to wystarczyło. Byle ten chłopak był gdzieś blisko. Tylko tyle mi potrzeba, poczuć ciepło jego ciała. Nagle ktoś, kogo raczej nie polubię, przerwał tą miłą chwile. 

 - No proszę, proszę... Miki i Alex... 

- Kurwa. - zaklął pod nosem Michael

- Wyrażaj się kochaniutki. - powiedział Ethan


- Idź sobie i nie nazywaj mnie kochaniutki, bo ci przywalę.

- Ooo jak groźnie, lubię to.

Alex odsunął się od Micheala, który nie był tym faktem zbyt zadowolony.

- Odwal się od nas, co? - siliłem się na spokojny i miły głos.

- Od W A S? To wy już razem jesteście? Szybko się pocieszyłeś po ostatnim. Jak zwykle. Ile dni po naszym zerwaniu sobie kogoś znalazłeś? Pięć? Może sześć...

- To wy byliście razem...? - wydukałem

- Nie powiedziałeś mu? Wiesz ty co... Byliśmy razem ponad pół roku, a potem dowiedzieliśmy się o sobie... pewnych rzeczy i się skończyło. Przykre.

- Nie powiedziałem, bo próbuje o tym zapomnieć. - mruknął Miki i się lekko się do mnie zbliżył.

- Ethan weź stąd idź.

- Bo co, młody?

- Bo nie mam ochoty cię widzieć. Wypierdalaj.

- Dobra, dobra, bo jeszcze mnie uderzysz czy coś. - powiedział kpiąco i odszedł powolnym krokiem.

Niezręczna cisza, między mną i Michaelem trwała, dopóki on się nie odezwał.

- Alex jesteś na mnie zły?

Zły? Mam powód? W sumie nie jesteśmy razem, ani nic, więc nie musiał mi mówić o swoich byłych... Jednak coś mnie zabolało w środku, kiedy się o tym dowiedziałem. Może dlatego, że mi się spodobał i jestem zazdrosny... Kurde, co się ze mną ostatnio dzieje?!

- Nie. - uśmiechnąłem się słabo.

- Uff... To dobrze. Przepraszam za tego idiotę. - Miki zbliżył się do mnie.

- Wiesz co? Ja już chyba pójdę. Jestem zmęczony. Pogadamy jutro, dobrze?

Na jego twarzy można było wyczytać smutek, ukryty pod sztucznym uśmiechem.

- Dobrze, to do jutra, Alex. - Po tych słowach wszedłem do mojego pokoju, zostawiając Michaela samego.


***
- Aaaaaaa! - Obudziłem się z krzykiem, ze snu wyrwał mnie grzmot. Jezus Maria, burza już jest blisko. Nerwowym ruchem chwyciłem telefon i sprawdziłem godzinę. Na wyświetlaczu widniała 1:45. Podniosłem się do siadu, kiedy usłyszałem kolejny grzmot, tym razem głośniejszy. Szybko wyskoczyłem z łóżka i nie zważając, że mam na sobie tylko bokserki, założyłem na siebie bluzę. Kolejny grzmot, upadłem na ziemie, mój oddech przyspieszył. Kurde zaczyna się. Starałem się z całych sił uspokoić oddech, ale z każdą błyskawicą było coraz gorzej. Przez okno zauważyłem, że piorun trafił drzewo niedaleko mojego okna. Wielkie gałęzie zaczęły spadać na ziemie z wielkim hukiem. Tego już za wiele. Na roztrzęsionych nogach wstałem, lekko się chwiejąc i podszedłem do drzwi. Kiedy miałem już otwierać drzwi, wielka gałąź uderzyła w moje okno. Podskoczyłem wystraszony i szybko otworzyłem drzwi. Cały w nerwach wypadłem na korytarz, ścierając kilka nieproszonych łez, które zawitały na moich policzkach. Mój oddech stawał się coraz bardziej urywany. Co ja mam teraz zrobić?! Jak mam się uspokoić? Nie dam rady sam! Michael! Nerwowym krokiem podszedłem do pokoju naprzeciwko i zapukałem. Nic się nie stało, więc zapukałem ponownie. Minęła chwila i drzwi się uchyliły, ukazując zaspanego Michaela w piżamie. Chłopak spojrzał na mnie zza zmrużonych powiek.

- Alex? Co ty tu robisz o tej godzinie?

Nie odpowiedziałem. Rozpłakałem się i nie zważając na nic, mocno się do niego przytuliłem...

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział IV

             



Co on sobie wyobraża?! Myśli, że może mnie ot tak całować? O nienienie. Nie jestem jakąś rozwydrzoną laską, która tylko o tym marzy. I jeszcze ta akcja na korytarzu. Nie no, dziś zdecydowanie przesadził. Przecież nie było powiedziane, że jesteśmy razem. No okej, może jest przystojny i te zniewalające oczy... Nie! O czym ja myślę, przecież jestem na niego zły! Ehh, co za uroczy palant...
•••
Po dość szybkim ogarnięciu się, wyszedłem z pokoju. Omijała mnie właśnie historia, ale cóż... Zrzucę na ból głowy... Szybkim krokiem, niemal truchtem, pokonałem odległość dzielącą mnie od drzwi do sali chemicznej, w której miałem lekcję za 20 minut. Siadając na podłodze nie zauważyłem, że niedaleko ktoś siedzi. Westchnąłem głośno i wyjąłem z torby słuchawki. Podłączyłem je do telefonu, włączyłem głośną muzykę i włożyłem je do uszu. Po pewnym czasie ktoś do mnie podszedł. Nie zauważyłbym go, gdyby nie położył mi dłoni na udzie. Podskoczyłem na ten gest i skierowałem wzrok na twarz chłopaka. Miał zapuchnięte oczy, zdaje mi się, ze płakał i to z mojej winy. Może nie powinienem uciekać... Co?! Nie! Sam jest sobie winien. Zrzuciłem jego dłoń z uda.

- Pogadamy? - Michael spytał cichutkim głosem, przerywając tym samym ciszę.

- Nie mamy o czym. - Miki usiadł obok mnie, zdecydowanie za blisko. 

- Jak to nie mamy o czym? - zdziwił się lekko - A to co się zaczęło rozwijać między nami? - Jego ręka znów powędrowała w moja stronę. 

- Między nami nic nie było. - uparcie próbowałem go nie przytulic. Był taki smutny. Ale zasłużył sobie.

- Rozwijało. - Chwycił mnie za rękę, a jego palce zacisnęły się na mojej dłoni. Głos mu drżał.

- Nie, nie było. Zostaw mnie w spokoju. - wyrwałem swoją rękę z jego uścisku i wstałem.

Pobiegłem do łazienki i schowałem się w jednej z kabin. Rozpiąłem plecak i poszukałem w nim saszetki. Kiedy znalazłem, szybkim ruchem wyjąłem dwa przedmioty ze środka i położyłem je sobie na kolanach. Chwyciłem do ręki prostokątny przedmiot o zaokrąglonych bokach. Bawiłem się chwilę, po czym nacisnąłem na przycisk. Zapalniczka od razu się zapaliła, ukazując jasny i ciepły płomyk. Patrzyłem kilka sekund na niego, po czym, jakby z przyzwyczajenia, sięgnąłem po trutkę, którą był papieros. Delikatnie wsunąłem sobie go między wargi, zbliżyłem płomień zapalniczki do końca papierosa i odpaliłem. Zaciągnąłem się lekko dymem, po czym powoli uwalniałem go z płuc, tworząc dymne wzory, powtarzając to jeszcze kilka razy. Siedziałem w tej kabinie nie wiadomo ile, paląc fajkę za fajką. Niby miałem to rzucić, bo nie chciałem się uzależnić, jak moi znajomi, jednak sytuacja z tą szkołą mnie przerasta. Chłopak, którego znam niecały tydzień, całuje mnie, opuściłem większość lekcji. Ja chcę wrócić co domu... Tam też nie jest kolorowo, ale przynajmniej nie ma Michaela i tej pierdolonej szkoły. Sięgnąłem po następnego papierosa, kiedy moje palce natrafiły na coś zimnego. Wyciągnąłem to i uśmiechnąłem się smutno. Trzymałem w dłoni żyletkę. Śmieszne, bo myślałem, ze wszystkie wyrzuciłem. A jednak jest. W idealnym momencie do odstresowania się. Wpatrywałem się w srebrny przedmiot, chwile wahając się, czy go w ogóle użyć. Do dziś pamiętam tą przyjemność, płynącą z kontaktu tej małej rzeczy z moją skórą. Ale również pamiętam, jak trudno było mi przestać. Zastanawiałem się nad tym, dopóki nie usłyszałem, że ktoś wszedł do łazienki. Z moich oczu popłynęły łzy, kiedy usłyszałem, że to Miki mówiący do siebie "Po co to robiłeś idioto?! Po co?!". Zdawało mi się, ze płakał, a może to ja? Sam już nie wiem. Zacisnąłem palce na żyletce, która coraz bardziej kusiła. Wreszcie postanowiłem, chwyciłem pewniej ostrze i zbliżyłem je do skóry na przedramieniu. Pierwsze cięcie jak zawsze spotkało się z cichym syknięciem. Po policzku spłynęły mi łzy. Powoli zacząłem rozcinać skórę, tworząc drugą ranę. Wtedy syknąłem głośniej i najwyraźniej ktoś z zewnątrz to usłyszał. Słyszałem kroki zbliżające się w moja stronę, nagle drzwi mojej kabiny zostały gwałtownie otwarte. Zobaczyłem w nich Mikiego. W jego oczach mogłem wyczytać bardzo różne emocje: wściekłość, smutek, rozczarowanie i zdziwienie. Spojrzał na mnie, po czym skierował wzrok na moje ręce.

 - Co ty wyprawiasz?! - niemalże krzyknął, lecz głos mu się łamał.

 - Nic takiego. - odparłem spokojnie.
  
- Proszę, przestań. Teraz. - powiedział ze łzami w oczach.

- Dlaczego? Co tobie w ogóle do tego?! Poza tym to wszystko twoja wina! - krzyczałem czując jak do oczu napływają mi kolejne łzy. 

- To mi do tego, że mi na tobie zależy! - podciągnął rękaw bluzy i podsunął mi swoje przedramię 
- Proszę. A teraz tnij tyle razy, ile razy zamierzałeś zrobić to u siebie! - powiedział prawie opanowanym głosem. 

- Nie zrobię tego. Nie mogę.

 - Czemu? Przecież to wszystko moja wina! Jeżeli zrobisz to na mojej ręce i tak zranisz mnie mniej, niż gdy robisz to na swojej.

- Przepraszam. - wydukałem upuszczając zakrwawioną żyletkę.

- Ja też cię przepraszam... - powiedział Miki wycierając łzy z mojej twarzy - Idę szybko po jakiś bandaż. Czekaj tu na mnie. - powiedział, wybiegając szybko z łazienki. Po 3 minutach wrócił i opatrzył mi rękę.


- Proszę, skończone. - powiedział i uśmiechnął się smutno. - Proszę, obiecaj, że tego więcej nie zrobisz.


- Naprawdę aż tak ci na mnie zależy?


- Naprawdę.


- Obiecuję. - powiedziałem, po czym Miki przytulił mnie lekko. Odwzajemniłem uścisk i staliśmy tak przez następne kilka minut, tylko przytulając się.


środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział III



                                                                                                                                                  




Niepewnym krokiem wszedłem do klasy. Po wczorajszych zdarzeniach, czyli pobiciu przez ogra, opuściłem wszystkie lekcje w dniu. Podobnie jak Michael, którego przydzielono mi do opieki. Takim oto sposobem, zamiast spędzić 8 godzin na zajęciach, leżałem z brunetem na łóżku, rozmawiając o pierdołach i oglądając filmy na laptopie. Teraz musiałem stawić czoło uczniom, którzy poznali się już wczoraj, i nauczycielce, która patrzyła na mnie jak na małpę, która uciekła z ZOO. Skierowałem się do jedynego wolnego miejsca na tyłach klasy i przystanąłem przy brzegu stołu.

- Mogę? - zapytałem wysokiego bruneta, który bazgrał coś w zeszycie.

Podniósł głowę i spojrzał na mnie wielkimi zielonymi oczami.

- Ja-asne. - wydukał i ponownie wbił wzrok w zeszyt. Usiadłem obok niego i wyciągnąłem potrzebne rzeczy.

Lekcja minęła mi dość nudno i gdyby nie to, że brunet cały czas na mnie spoglądał to bym zasnął. Ciekawe o co mu chodziło... Wychodząc z klasy zauważyłem na korytarzu Michaela, jednak ktoś mnie zawołał nim do niego podszedłem. Odwróciłem się i zobaczyłem, że w moim kierunku idzie ten brunet.

- Zostawiłeś zeszyt! - Stanął przede mną i podał mi moją zgubę.

- O, dzięki. Jestem dziś trochę rozkojarzony. Mam na imię Alex. - Wyciągnąłem w jego kierunku rękę.

- Ethan... - uścisnął niezgrabnie moją dłoń.

- Miło mi cie poznać Ethanie. - uśmiechnąłem się przyjacielsko. Cóż, spotkanie Mikim będzie musiało poczekać. - Dużo masz książek w torbie? Podręczniki czy jakieś powieści?

- Powieści.

- Dużo czytasz?

- Trochę tak, a ty? Interesujesz się książkami czy wolisz podrywać puste laski lub siedzieć przed komputerem? - Jego pytanie mnie trochę zaskoczyło, niby nie było jakieś straszne czy osobiste, a po prostu ta druga część pytania była dziwna.

- Lubię czytać, ale bez przesady. - odpowiedziałem, a on zaczął się na mnie dziwnie patrzeć. Postanowiłem szybko znaleźć jakąś wymówkę, żeby od niego odejść, niestety nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Spróbowałem improwizować. - Ethan... bo ja już... - W jednej chwili poczułem, że czyjeś ręce powoli oplatają moje ciało, mocno przytulając. Wstrzymałem oddech, kiedy Michael pochylił się i cmoknął mnie w policzek. Co on wyrabia?!

- Cześć słońce, widzę że poznałeś Ethana. Przeuroczy, ale jak widać już sobie idzie. - Miki spojrzał na niego z nienawiścią, a ja nie mogłem się ruszyć. Jego bliskość mnie sparaliżowała, niby już się przytulaliśmy, ale nie tak blisko!

- Michael, co ty robisz? - wyszeptałem tak, żeby Ethan nie usłyszał.

- Nic takiego. Tylko cię przytulam, przeszkadza ci to? - wyszeptał mi prosto do ucha, owiewając je gorącym oddechem. Wzdrygnąłem się na to uczucie.

- Tro-ochę tak... Jakieś laski się patrzą. - powiedziałem cichutko.

- Ekhem.. Ja nadal tu jestem. Nie wiedziałem, że masz taki fatalny gust. - zwrócił się do mnie. - Już sobie idę. Nie spodziewałem się że tak szybko kogoś poderwiesz Miki. - Ostatnie słowo wypowiedział jak najgorszą obelgę. Ciekawe skąd się znają i co między nimi zaszło... Ethan odszedł, a ja w końcu wyrwałem się z uścisku.

- Co to miało być?!

- Niby co? Ja cię tylko przytuliłem. Było się odsunąć, jeśli nie chciałeś...

- Nie miałem jak. Za mocno trzymałeś! - krzyknąłem usilnie starając się nie zarumienić. Cała ta sytuacja była dziwna.

- Nieprawda. Najwidoczniej nie chciałeś się odsuwać, a teraz robisz aferę z niczego!

- Nie robię afery!

- Ciszej. Chodźmy do mnie. Nie róbmy scen przy ludziach. - powiedział spokojnie i pociągnął mnie do swojego pokoju.


♦♦♦


Po chwili byliśmy już w jego pokoju. On opierał się o biurko, a ja stałem niepewnie przed nim. Teraz już sam nie wiedziałem czy jestem na niego zły. W sumie to było przyjemne. Jednak nie powinien tego robić.

- Czemu mnie przytuliłeś i pocałowałeś w policzek?

- Bo chciałem...

- Słabe wytłumaczenie. Nie rób tak.

- Czemu nie? - zaczął się niebezpiecznie zbliżać.

- A czemu tak? Pomyślą, że ze sobą chodzimy...

- To źle?

Nie dał mi nawet szansy, żeby odpowiedzieć, bo objął mnie w talii i pocałował - tak,  baardzo dłuugo. Jakby z odruchowo oparłem ręce jego torsie, ale tylko na chwilę, bo niedługo potem odskoczyłem jak oparzony i po prostu uciekłem... Zamknąłem się w swoim pokoju. Potrzebowałem samotności, żeby to wszystko w spokoju przemyśleć.

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział II

                                                                                                              



Gdzie jest ta sala?! Nie mogę spóźnić się pierwszego dnia... Czemu ja zawsze muszę mieć takiego pecha? Nie może mieć go ktoś inny?! No kurwa. Przyspieszyłem kroku tak, że teraz niemal biegłem. Szukałem odpowiedniego numeru sali, nie zważając na to co przede mną. Ruszyłem w stronę następnych schodów, kiedy przy drzwiach jednej z sal zauważyłem Michaela rozmawiającego z jakąś lalką barbie w krótkiej czarno-białej sukience, która więcej odkrywała niż zakrywała. Zirytował mnie ten widok, chociaż nie powinien, bo przecież znam tego chłopaka od trzech dni. A jednak patrzyłem na tą scenę z niekrytą nienawiścią, przez co nie zauważyłem jakiegoś kolesia i na niego wpadłem.

- Patrz jak łazisz, cioto! - krzyknąłem nie mogąc opanować swojej złości.

- Coś ty kurwa powiedział?! - zapytał ktoś gardłowym tonem. Podniosłem wzrok do góry i odruchowo się odsunąłem. Przede mną znajdował się koleś wielkości ogra, gruby i śmierdzący. Cofnąłem się jeszcze o krok, jednak niewiele mi to pomogło, bo ogr zbliżył się i jego odór spowodował, że mnie zamroczyło, przez co nie zdążyłem uniknąć ciosu wymierzonego w moje oko. Zatoczyłem się lekko do tyłu, jednak udało mi się zachować równowagę. Przy drugim ciosie w brzuch nie miałem tyle szczęścia. Zgiąłem się w pół i runąłem na podłogę. Śmierdziel stał nade mną. co jakiś czas kopiąc mnie brzuch. Jęknąłem z bólu, gdy twardy but trafił w moje podbrzusze, Ostatkiem sił podniosłem głowę i spojrzałem na śmierdziela. Na jego twarzy widniał irytujący uśmiech wyższości. Gdybym tylko miał siłę, żeby wstać to bym mu przywalił...

- CO TO MA ZNACZYĆ?! - Usłyszałem jakiś wrzask za mną. Spróbowałem się odwrócić w stronę jego źródła, ale udało mi się tylko delikatnie obrócić głowę. To co ujrzałem wywołało u mnie falę przeróżnych emocji, wkurwiony Michael zbliżał się do głupio uśmiechającego się ogra. Chyba dostałem za mocno w głowę, bo brunet nawet nie dotknął tego oblecha, a ten poleciał do tyłu. Próbował wstać, ale Miki podszedł do niego i coś do niego cicho powiedział, po czym ogr uciekł. Obserwowałem tą scenę z niedowierzaniem, prawie zapomniałem o bólu. Jak Michael to zrobił?! Pewnie mam omamy i ten go uderzył, a ja sobie coś ubzdurałem. Spróbowałem uspokoić oddech. - Alex? - szepnął klękając przy mnie. Skrzywiłem się, kiedy obrócił mnie na plecy. - Bardzo boli? - Słabo kiwnąłem głową.

Miki spojrzał na mnie z troską w oczach i uśmiechnął się uspokajająco, jakby chciał powiedzieć "w co się wpakowałeś na samym początku?". Poczułem jak zaciska mi się żołądek, kiedy mnie wziął na ręce.

- Zabieram cię do pielęgniarki...

Dziesięć minut później leżałem na kozetce w gabinecie pielęgniarki, z lodem na oku. Niska kobieta dała mi woreczek z lodem i podała leki przeciwbólowe, które powoli zaczynam działać. Michael został na korytarzu. Wydawało mi się, że widzę u niego strach, ale pewnie mi się przywidziało. Powoli zaczynałem czuć się lepiej, kiedy uczucie odrętwienia minęło kobieta stwierdziła, że to dobrze i niedługo mogę wstać. Teraz mnie tylko strasznie bolał brzuch od kopniaków i oko od uderzenia. Po jakimś czasie postanowiłem się podnieść, korzystając z okazji, że pielęgniarka wyszła, otworzyłem drzwi wychylając głowę z gabinetu.

- He-ej. - wyszeptałem, wiedząc, że i tak mnie usłyszy. Szybko podniósł głowę i spojrzał na mnie z ulgą w oczach. Podniósł się z krzesła i podszedł do mnie, niemal od razu przyciągając mnie i zamykając w niedźwiedzim uścisku. Automatycznie odwzajemniłem uścisk.

- Dzięki bogu, że nic ci nie jest. - oznajmił cicho w moje włosy. - Co ci odbiło, żeby obrażać tego idiote?! - Miki nie odsuwając się nawet o milimetr, krzyknął na mnie. - A gdyby mnie tam nie było i zrobiłby ci coś poważniejszego!

- Przepraszam. - wyszeptałem cichutko. - Po prostu się zapatrzyłem i zdenerwował mnie widok ciebie z tą dziew... - Czemu ja mu to powiedziałem?! Nigdy nie umiem trzymać języka za zębami... Może jak skończę to nie zwróci uwagi na tamtą część zdania. - Nie chciałem go obrażać, po prostu tak wyszło...

- Tak wyszło?! Wiesz jak głupio to brzmi?! Masz na siebie uważać, rozumiesz?! - wbił we mnie poważne spojrzenie. Czy on aż tak się o mnie martwi? W sumie prawie się nie znamy, ale to słodkie, chociaż trochę dziwne. Podniosłem głowę, kierując swój wzrok na niego.

- Rozumiem. - powiedziałem dziękując w duchu, że nie wspomniał o tym co powiedziałem wcześniej.

- A co do twojego zapatrzenia się na mnie i Natty... - wybuchł śmiechem w połowie zdania. Pfff bezczelny... - Dobra, już jestem spokojny. - ponowny wybuch, ehhhh... - Już koniec. To słodkie, że jesteś zazdrosny.

- Nie jestem zazdrosny... - Sprzeciwiłem się nieco ochrypłym tonem, co spowodowało u Michaela iskierki rozbawienia w oczach.

- Wcale. - zaśmiał się po raz kolejny. Boże, jak on się cudownie śmieje.

- No nie. A teraz idę zwymiotować. - Jego oblicze natychmiast spoważniało.

- Coś ci jest? Źle się czujesz?

- Tak, cierpię na nadmiar troski i czułości z twojej strony. - Chłopak w odpowiedzi na moje słowa prychnął. Uśmiechnąłem się do niego i zorientowałem się, że Miki nadal mnie przytula. - No co?

- Nic, od teraz nie okaże ci ani grama czułość ani troski. - Puścił mnie, chcąc się odsunąć, ale ja mu nie pozwoliłem nadal go obejmując.

- Nie składaj obietnic, których nie dotrzymasz.


piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział I


                                                                                                                                                                




Po czterech długich godzinach jazdy samochodem z moją wspaniałą matką dojechaliśmy wreszcie do wielkiej budowli. Z tego co się dowiedziałem był to kiedyś zamek jakiegoś gościa, który ubzdurał sobie, że jest czarodziejem. Ta, jasne. Oglądałem scenerię, która przewijała się za oknem samochodu. Już tylko niecałe sto metrów dzieliło mnie od nowego więzienia, chociaż musiałem przyznać, że wygląd tego miejsca robił wrażenie. Za wielką żelazną bramą rozciągał się ogród pełen krzewów, róż oraz innych kwiatów. Wszędzie było pełno małych żywopłotów i drzew, gdzieniegdzie poustawiane były ławki oraz kilku osobowe huśtawki. Ogród był taki bajkowy... Fuj. Chociaż bardzo fajny na randkę, czy coś. Wracając do scenerii, żwirowy podjazd otaczał szereg posągów, a każdy przedstawiał inną scenkę. Będę musiał się im później przyjrzeć dokładniej. Podjazd kończył się kawałek przed głównymi drzwiami. Szkoła wyglądała imponująco, budynek z cegły koloru granatowego, co było dość niecodzienne, ale robiło wrażenie. Pewnie dalej oceniałbym otoczenie, jednak lekko stłumiony głos matki sprowadził mnie na ziemię. Wyjąłem słuchawki z uszu i spojrzałem na nią.

- Słucham mamo? - zapytałem słodko.

- Dojechaliśmy. - wyjaśniła. - Bierz torby i idź już. Jakiś chłopak na ciebie czeka.

Spojrzałem w stronę drzwi i faktycznie czekał na mnie wysoki, szczupły, lekko umięśniony brunet. Przez moment się w niego wpatrywałem taksując go wzrokiem, lecz zaraz się otrząsnąłem i szybko wysiadłem. Wolnym krokiem podszedłem do bagażnika i otworzyłem go. Kilkoma ruchami wyjąłem 3 pomniejsze torby, ale problem pojawił się przy wyjmowaniu walizki. Zdecydowanie była za ciężka...

- Pomóc ci? - na dźwięk nieznanego głosu podskoczyłem i oczywiście jak to ja i mój pech, uderzyłem głową w drzwi bagażnika. Nawet nie zorientowałem się, że nie upadłem na ziemię jak wór ziemniaków, tylko ktoś mnie podtrzymał. Spojrzałem w górę i zamarłem. Nade mną pochylał się ten brunet spod drzwi, spróbowałem stanąć na nogi, ale pewne silne ramiona mi to uniemożliwiały.

- Eeee... dzięki, ale możesz mnie już... no wiesz... puścić. - wymamrotałem cicho.

- Tak, już. Przepraszam. - chłopak się wyprostował puszczając mnie z ociąganiem. - Nazywam się Michael. - wyciągnął dłoń w moim kierunku.

- Alexander - uścisnąłem jego dłoń, niepewnie się uśmiechając.

- Wracając do pytania. Pomóc ci z tym? - Wskazał na dość sporą walizkę, z którą nie mogłem sobie poradzić.

- Jeśli możesz...

Chwile później wchodziłem już z Michaelem do szkoły. Moja matka odjechała z piskiem opon, w chwili, gdy tylko odszedłem kawałek od samochodu. Nawet mnie to nie zdziwiło. Szkoda tylko, że ten Michael to widział i pewnie sobie pomyśli, że jestem jakimś dziwadłem przed którym własna matka ucieka. To znaczy, on nie wskazywał na to, że miał zamiar uciec czy zacząć się wyśmiewać. Podążałem za jego zgrabną sylwetką, mając cichą nadzieję, że się odezwie. Szliśmy w milczeniu, słychać było tylko pomrukiwania za niektórymi drzwiami i nasze spokojne oddechy. Tak się skupiłem na jego ruchach, że nie zauważyłem, kiedy się zatrzymał. Tak trochę na niego wpadłem i się potknąłem. Chłopak błyskawicznie puścił torbę i się odwrócił kolejny raz mnie łapiąc. Spojrzał na mnie uśmiechając się rozbrajająco, co spowodowało u mnie przeklęty rumieniec. Czemu w ogóle się zarumieniłem?! Przecież on nic takiego nie zrobił, tylko się uśmiechnął. Bardzo ładnie się uśmiechnął, bardzo bardzo ładnie. STOP! Przecież to tylko chłopak, który złapał mnie dzisiaj dwa razy i ma ładny uśmiech. To wszystko. Spojrzałem na niego i odkryłem, że patrzy na mnie z zainteresowaniem w tych pięknych wielkich oczach. STOP PONOWNIE! Z czego on się śmieje? Ej co jest?! Spróbowałem stanąć na nogi, ale jego uścisk tylko się umocnił.

- Chyba będę musiał często z tobą przebywać. - Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Niby czemu miałby ze mną często przebywać?!

- Em.. Cze-emu? - uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Ktoś musi cię łapać, kiedy upadasz. Chyba nie chcesz się uszkodzić? Szkoda będzie tej ślicznej twarzyczki, no i tego tyłka. - powiedział rozbawiony obserwując moja reakcje.

Oczy rozszerzyły mi się do granic możliwości, a usta otworzyły się ze zdziwienia. Patrzyłem na niego chwile po czym znowu spróbowałem stanąć, tym razem mi na to pozwolił. Odsunąłem się od niego o krok i nie patrząc na chłopaka złapałem za torby.

- To mój pokój? - spytałem tak cicho, że nie byłem pewny czy usłyszał.

- Tak twój. Ja mieszkam tutaj.  - wskazał na drzwi na przeciwko moich. Co za zbieg okoliczności... - Jakbyś czegoś potrzebował, przyjdź. Jestem o rok wyżej niż ty, ale spokojnie mam dużo wolnego czasu.

- Mhm... No to ja już raczej dam radę. - otworzyłem drzwi do pokoju i znowu prawie upadłem, jednak tym razem uratowała mnie futryna. Wszedłem do środka ostrożnie, oglądając uważnie pomieszczenie w kolorze błękitu. Na przeciwległej od drzwi ścianie znajdowało się duże okno, a pod nim siedzenie zastępujące parapet. Wiecie takie jak w filmach dla nastolatek z poduszkami i w ogóle. Po lewej stronie stało biurko oraz szafa z ciemnego drewna, a po prawej łóżko i komoda. Nad biurkiem była przymocowana do ściany półka na książki, nad łóżkiem była podobna, tylko trochę wyżej zawieszona i mniejsza. Miałem również dosyć sporo miejsca na poruszanie się, więc nie ma tragedii. Odwróciłem się, kiedy Michael wniosił moją walizkę do pokoju, stawiając ją przy łóżku. - Dzię-ęki za pomoc...

- Nie ma za co. - posłał mi szczery uśmiech od którego niejednej dziewczynie zmiękłyby kolana. - Zawsze do usług. Kolacja jest o dziewiętnastej, więc masz trzy godziny na rozpakowanie się. Jakbyś chciał zwiedzić szkołę, czy coś, to ja cały czas będę w pokoju. - Po tych słowach wyszedł z pomieszczenia zostawiając mnie samego z myślami i rzeczami do rozpakowania. Zacząłem wyciągać rzeczy z torb i układać je na ich nowe miejsca.



♦♦♦
Trzy godziny minęły w zadziwiająco szybkim tempie. Rozpakowałem większość rzeczy. Teraz stałem niepewny pod drzwiami Michaela i zastanawiałem się czy zapukać czy poszukać stołówki na własną rękę. Na moje szczęście, a raczej nieszczęście, drzwi uchyliły się, ukazując bruneta bez koszulki. Mój wzrok bezwiednie skierował się na wyrzeźbiony brzuch chłopaka i tam by pozostał, gdybym się nie opamiętał słysząc chichot Michaela. Spojrzałem na niego ze złością.

- Słyszałem cię pod drzwiami, miałeś zamiar zapukać czy tylko stać?

- Emmmm... - zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć, czułem jak moje policzki oblewa gorący rumieniec.

- Nie ważne. - sięgnął po koszulkę i ją założył co wywołało u mnie nieproszone rozczarowanie, nie łatwe do ukrycia. - W jakiej sprawie przyszedłeś?

- Zaraz kolacja, a ja nie wiem gdzie mam iść...

- No tak... Zaraz cię zaprowadzę, tylko wezmę bluzę.

- Dobrze...
- A i tak w ogóle. - przechylił głowę - Uroczy rumieniec. - posłał mi łobuzerski uśmiech, po czym wciągnął na siebie bluzę napisem "BANG" i wyszedł z pokoju.

Starałem się zignorować ten przytyk o rumieńcu i po prostu iść, ale mój wzrok co chwile powracał do odrobinę wyższego chłopaka. Nawet nie wiem kiedy doszliśmy do stołówki.

- No to dzięki za pokazanie drogi. - uśmiechnąłem się nieśmiało.

- Wątpię, żebyś coś zapamiętał. Cały czas się na mnie patrzyłeś.

- Wcale, że nie.

- Widziałem przecież.

- Cicho bądź. - Odszedłem od niego by nałożyć sobie coś do jedzenia.

Chwile później szedłem z kawałkiem pizzy na talerzu w stronę jednego z wielu pustych stolików. Z tego co zauważyłem było dość mało uczniów, pewnie dopiero zaczną się zjeżdżać. Usiadłem przy stole. Mimowolnie zacząłem ukradkiem szukać wzrokiem tego przeklętego chłopaka. Nigdzie go nie widziałem. Pewnie poszedł, bo stwierdził, że jestem dziwny i poleciał do swoich kumpli pożartować z pierwszoklasisty.

- Szukasz kogoś? - Ktoś szepnął do mojego ucha, owiewając je gorącym oddechem. Podskoczyłem zaskoczony i szybko obróciłem głowę, czego strasznie pożałowałem. Teraz nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, żaden się nie ruszył, żaden nawet nie drgnął bojąc się reakcji drugiego. Wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie. Michael chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale najwyraźniej zrezygnował i patrzył wprost na mnie tymi ślicznymi oczami. Pewnie długo jeszcze byśmy tak trwali, gdyby nie jakaś laska z niebieskimi włosami.

- Ekhem... Miki?- zapytała spokojnie, ale chłopak i tak szybko się odsunął i usiadł na krześle obok mnie. Dziewczyna, która była ubrana jak mroczna lalka, zajęła miejsce naprzeciwko nas. - Halo? Ziemia do Michaela. Kim jest twój nowy kolega?

- To jest Alexander, nowy pierwszoklasista.

- Miło cię poznać Alexandrze. Ja jestem Maddie. Mogę mówić na ciebie Alex? - zapytała wyciągając do mnie smukłą dłoń z długimi pomalowanymi na granatowo paznokciami. - Widzę, że Miki cię polubił.

- Możesz. Tak chyba mnie polubił. - uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem na uśmiechniętego Michaela. Tu, chyba nie będzie tak źle.

sobota, 25 lipca 2015

Prolog

Hej, jestem Alexander, mam 16 lat i tak zwane zjebane życie. Chcecie wiedzieć dlaczego? Zaraz wam wytłumaczę. Po zakończeniu tego cholernego gimnazjum, moja mama stwierdziła, że dobrze mi zrobi zmiana otoczenia i od września posyła mnie do szkoły z internatem. HURA! W sumie wszyscy się cieszą. Szkoda tylko, że ja nie. Zdaje sobie sprawę, że ona chce się mnie po prostu pozbyć z domu. Ale żeby od razu internat na jakimś zadupiu? Przesada... No ale dobra, spędziłem te wakacje ze znajomymi i naszedł dzień wyjazdu. Dwudziesty dziewiąty sierpnia - dzień zakończenia mojego życia. Nie przesadzam. Zostawiam tutaj swoich przyjaciół, dziewczynę, która mi się się podoba, oraz młodszego brata. Właśnie teraz się z nimi żegnam. Młody pomógł mi zanieść torby do samochodu. Po kolei pożegnałem się z Jules, Marcy, Davem i Marciem, został tylko Lucas. Przytuliłem mocno brata szepcząc mu, że da radę, po czym wsiadłem do stalowej puszki. Wychyliłem się jeszcze przez okno i krzyknąłem "Życzcie mi powodzenia!", po czym odjechaliśmy. Spojrzałem na swoją matkę i się skrzywiłem. Na jej twarzy było widać tylko i wyłącznie zadowolenie. Wredne babsko. Z jednej strony tam nie będę musiał jej widywać, czyli jednak są jakieś plusy. Założyłem słuchawki, zatapiając się w krainę spokoju i rocka...